Postanowiliśmy ich nie testować. Jak słusznie pisze Marek, ewakuowaliśmy się 9. kwietnia i w gruncie rzeczy pozostaliśmy ewakuowani do tej pory, bo przez zapamiętane kosie trele jakoś nie przebija się żaden nekrofilski bełkot. Przepraszam, jeśli ktoś czuje się urażony, odróżniamy po prostu żałobę od spotworniałej, śmierdzącej i męczącej awantury, którą jesteśmy molestowani (pun intended!) nie tylko przez księcia ciemności vel skina w garniturze, ale także przez niemal wszystkie media. I dlatego woleliśmy poranek z obowiązkowym niedzielnym folklorem słowackim w telewizji przy śniadaniu (recepcja naszego ulubionego od lat ośrodka w Czerwonym Klasztorze :-), czyli niepozbawioną wdzięku pozostałość po tamtejszym socrealu, a także sobotę z zacinającym deszczem i śniegiem oraz szalejącym wiatrem. Cóż, właściwie PIeniny były dla nas nadzwyczaj łaskawe tym razem - otwarlła się słoneczna plama między kolejnymi ulewami i przebrnęliśmy jak te legendarne zastępy przez Morze Czerwone do naszej zamagurskiej Arki (a co, udziela się retoryka, od dwóch dni jesteśmy już po tej stronie Dunajca). Próbujemy czasem liczyć, który to raz przemierzamy trasę wzdłuż Dunajca (tak, tym razem też nie spotkaliśmy NIKOGO na bodaj najbardziej uczęszczanym szlaku Karpat), ale to próżny trud. Tak naprawdę wcale nas liczby nie interesują, jedno jest pewne: nigdy nas to przejście nie przestało zachwycać. To żadna tam górska męska przygoda ani nawet porządna wycieczka - ot, dwugodzinny spacer wzdłuż Dunajca, czasem mijamy na tej trasie całe peletony, a coraz cześciej tylko kaczki , myszołowy i wielkie rybska (stosowanie wybierając pory pograniczne nocno-dzienne lub pogodę w stylu "dla zaawansowanych miłośników karpackiej marznącej mżawki"). A jednak jest to trasa, którą mamy zapisaną pod skórą i moglibyśmy przemierzać ją zamkniętymi oczami, bo poznajemy, gdzie jesteśmy po zapachu roślin i wody. Pieniny i Małe Pieniny (to zabawne, bo są większe od Pienin właściwych) to nasza archetypowa przestrzeń do włóczenia się, poza wszelkimi szlakami i mapami, zachęcają do tego łąki, zbójnickie ścieżki (pozostałość z czasów, hm, co tu kryć, "zielonej granicy") przełęcze i ukryte w jałowcach schowanka. I tak kilka razy do roku.
Czy zakup złota wciąż ma sens?
3 days ago
No comments:
Post a Comment