Friday, January 18, 2013

Espresso Book Machine

No i jest już połowa stycznia 2013 roku. Niby wszystko umowne: kolejny numer roku, to, że "nowy" i to, że kilkanaście dni ubyło z obecnego, a następny jest już bliżej... Jednak czuję zmianę i nowy powiew energii, chociaż nie ma to nic wspólnego z papieskim kalendarzem. W tym starym roku udało się zamknąć w nasyconą całość trzy książki: Zielnik podróżny, Rubieże kultury popularnej i Vaggi Varri - w tundrze Samów... Razem z Uchem jaka z 2003 roku to całkiem solidna dawka naszych doświadczeń, intuicji  i przemyśleń. To uczciwa wykładnia tego co robiliśmy przez ostatnie kilkanaście lat, ale też podsumowanie i zamknięcie kilku rozdziałów. To zabawne, że kiedy zamykamy pewne etapy, to otwierają się one dopiero dla wielu ludzi i zaczyna się dyskusja, animozje, dobre słowa, współpraca, przerwanie współpracy i takie tam zwykłe zamieszanie.
Te trzy ostatnie książki będą pożywką dla tego zamieszania pewnie przez kilka nadchodzących "nowych" lat?! I dlatego czuję nowe, bo w takim okresie jest także zawieszenie i brak, który rodzi doskonałe dźwięki i żmudne wypełnianie sensem.
Zwalniam się z obowiązku rewolucji i nie obchodzi mnie efekt ewolucji jaka się już dzieje. Sam proces i drobne kręgi na tafli codzienności smakują świetnie i dają wiele satysfakcji. Rozczarowujące? Nie, rewelacyjne i otwierające!
Jest już sporo obserwacji, co do odbioru pierwszych dwóch wspomnianych książek (trzecia jest w druku, ale jest szansa, że także narobi zamieszania), ale poza zakamuflowanym ostarcyzmem ze strony grona całkiem bystrych ludzi broniących tezy o konieczności halucynacji wywoływanych tak jak ustalili, jest także wiele interesujących otwarć.  Ci od kupczenia wizjami to niby bystra ekipa, a gra prostacko w czarno-biało czyli jak masz nieco inne zdanie, to "nie jesteś z nami". Poza wielką i usilnie koloryzowaną bańką dość tandetnych i starych idei stoi niestety zwykły rynek, na którym albo się sprzeda nowy nakład Opowieści Różnej Treści i kilka innych rzeczy w pakiecie, albo nie i trzeba by się brać do jakiejś roboty. A to jest nudne i nie poszerza świadomości w cudownie prosty, natychmiastowy i przyjemny sposób. Jest kilka innych małych niechęci, rozczarowań brakiem udawania szamana albo tym, że prawda jest jaka jest (a nie wiadomo jaka jest i czym jest?) i tym, że nie zakładamy sekty i nie adoptujemy (wielkich) artystów. A. postawiono zarzut z tego, że ma całkiem solidną biografię poza naukową... (!?). Czy posiadanie jedynie naukowej biografii nie jest jakimś intelektualnym pustostanem?
Nowe: nie wiadomo jakie jest, ale w warstwie materialnej już się wyłania z tego stanu niewiedzy i zawieszenia. Z Michałem Smetanką rozpoczęliśmy pracę nad przedziwnym zbiorem starej karpackiej muzyki i praktyk wokalnych i może uda się to udokumentować w postaci płyty/sesji dostępnej dla zainteresowanych? Kłopot polega na tym, że ta muzyka jest tak specyficzna, że każda tzw. aranżacja jawi mi się jak gwałt, a z pewnością arogancja. To tak jak z logotypami... kiedyś jako symbole i znaki były dla mnie bardzo ważne, a teraz to gdzieś znika i wolę niedookreślenie, zmienność i nieuchwytność. Razi mnie pokazywanie aranżowania muzyki jako jakiegoś aktu twórczego, bo jest to dla mnie obecnie jedynie zabieg marketingowy. Taki zabieg rewelacyjnie widać na medialnym przearanżowaniu beznadziejnych discopolowców na gangsta (! :-) ) raperów. Jak nie mieli nic do powiedzenia, tak dalej nie mają, ale sprzedają się teraz lepiej. :-)

Czekam na Vaggi Varri - w tundrze Samów bo jest to książka bardzo osobista i opisuje coś bardzo naszego, coś co pojawiło się chyba jako nagroda za wiele lat pracy i poszukiwań. Macie takie miejsca, które wystarczy, że istnieją aby warto było żyć?

Ostatnio pojawiły się nawiedzone teksty o Espresso Book Machine (EBM) czyli dużej drukarce zdolnej do wydrukowania formatu książki wraz z okładką. To ma być rewolucja na miarę Gutenberga? Nie chce mi sie wchodzić w polemikę z durnymi tekstami, ale jeden fragment z artykułu pt. Wydaj sam siebie (Forum, przedruk z LM Observateur) jest godny komentarza: znika wydawca, a także księgarz, /.../ z łańcuszka wypada też drukarz, składacz tekstu i korektor... /.../  W tym samym tekście sugeruje się, że ominięcie wydawcy doprowadzi do sytuacji, w której: większość autorów będzie znana tylko sąsiadom z klatki schodowej. Rozumiem, że tekst jest przedrukiem z pisma omawiającego inne niż budyniowe realia, ale ciśnie się na usta pytanie:  co jest złego w pisaniu dla samego pisania i niewielkiego grona odbiorców? Bo przewraca się koncepcja bogatych i wpływowych wydawców działających niby sam bóg? tyle, że bóg chciwy i bojący się o swą medialną wszechmocność? A w naszej budyniowej mizerocie też wydawca jest dość dziwną figurą: jak ma dobre intencje i wiedzę, to pracuje za wszystkich i klęczy na dywanikach dystrybutorów, a jak ma wpływowoych w mediach koleżkow (i wujków...) to nie dośpi, a zgnoi konkurencję, nawet jak tylko mu się taką wydaje. Najlepiej wszystko widać w wielkim i dziadowskim w formie vivarium pt. Krakowskie Targi Książek - od dwóch lat widać jak na dłoni, że to impreza dla wielkich i dotowanych. Poza może pięcioma wydawnictwami i kilkunastoma dotowanymi ze środków religijnych, reszta nie ma szans i jest tylko tlem. KTK zamieniły się w reality-szoł dla tych samych od lat wydawców i autorów, którzy i tak cały rok okupują programy telewizyjnych wujków i cioteczek. Małe firmy wydawnicze i autorzy, którzy nie powielają swej pierwszej książki w nieskończoność lub mają zgubny pociąg do wychodzenia z formatu "się sprzedającego w tym kraju" są na przemiał. Spodziewam się, że pojawią się targi małych firm i trzymanych siłą budyniowych powiązań na dystans autorów i pojawi się wreszcie rysa na tej inscenizacji. EBM będzie mieć sens jeżeli udrożni się kanały medialne i odczopuje z nadętych tamowaczy ruchu idei i osób.

Ciekawie zapowiada się efekt mojej konsultacji etnobotanicznej (tak! kiedyś to sobie wymyśliłem i przez jakieś 15 lat nikt mnie rozumiał, a teraz proszę bardzo...) o jaką prosili mnie krakowscy artyści i organizatorzy pracujący nad muzycznym spektaklem Art Color Ballet z ekipą bębniarską Wataha. Chodzi o konteksty słowiańskie, co samo w sobie wzmaga zawsze moją czujność i niechęć do oklepanych i prostackich wzorców... ale tym razem zapowiada się dobrze, a premiera w maju.
Inna bardzo otwierająca i przyjemna aktywność to współpraca z Alicją Mojko (ex Teatr Snów i kilka innych projektów) oraz młodym reżyserem ze PWST w Krakowie. To w tym momencie malutka pomoc muzyczna, ale sama przestrzeń teatru cieszy mnie niezwykle i zawsze była dla mnie ważna. Pojawiają się sukcesywnie filmy z naszą muzyką przygotowane przez różnych artystów, ale wspólnie oprawiane w serię: 15. lecie Karpar Magicznych przez Tomka Czermińskiego. Biegam też z wielką przyjemnością do Radiofonii gdzie co piątek od 10.00 do 11.00 z Gochą Nieciecką gadamy o etnobotanice i innych tematach. Podcasty z kolejnych audycji "radiobotanicznych" znajdziecie na etnobotanicznie.pl i stronach Radiofonii.
Od przyszłego tygodnia zaczyna się kolejny etap naszego projektu Noise to Silence: event w Zielonej Górze, koncert w Szczecinie i działania miejskie w Berlinie z pomocą Jacka Slaskiego.
Fota z grudniowego koncertu w Krakowie.

No comments: