Friday, April 30, 2010

KATOWICE


Cogitatur znam z bardzo dawnych sytuacji i wiele się w nim zmieniło ale jest tam gdzie był i to jest już jakiś sukces (bo mógłby być tam bank albo parafia PiS-u). Cierpliwy i dociekliwy freelancer nagrywał rozmowę ze mną, prowadzoną w trakcie zmieniania baterii w generatorze... To bardzo ważne, że są ludzie, którzy wiedzą sporo, chcą się dowiedzieć więcej i nie tracą zmysłów od kitu wciskanego nam przez Wielkich Zawiadowców Kultury Polskiej. Koncert rozpoczął się około 21.30 - a kwadrans po dwunastej w nocy podjechaliśmy pod naszą "wieżę" w Krakowie i był to drugi sukces tej nocy... Pierwszym było naprawdę energetyczne granie... i zainteresowanie naszymi płytami. Do tego pasma sukcesów doliczyć można, że aż dwóch free-lancerów z Katowic pracuje nad rozmową o KM, a to wszystko w sytuacji tzw. umiarkowanych tłumów na widowni. Nie, nie było pusto ale falujący tłum jak z reklamówek atakujących z VIVY albo MTV (bo trudno już te stacje rozróżnić) nie pulsował na parkiecie narajany krakiem. No i mamy klasyczny problem ze szklanką do połowy pełną? czy do połowy pustą? Cogitatur jest O.K. : nagłośnienie bardzo dobre i brzmienie satysfakcjonujące, "stage" zawodowa i wbrew mylnej etykiecie bardziej nam odpowiadająca niż klaustrofobiczne klitki z czerwonej cegły z rozpoetyzowanym duchem Piwnicy pod Baranami w tle. Tomek - organizator bez zarzutu i 300 naszych plakatów na mieście (wiem, wiem w Katowicach powinno wisieć 3000 plakatów...) plus informacje w wielu różnych miejscach sieci. Tomek powiedział mi: wszyscy, którzy was tutaj znają, mieli czas i 30 złotych - przyszli. Nie przekonaliśmy innych? Gadaliśmy o tym po koncercie i w samochodzie ale skłaniam się do szklanki "w połowie pełnej". Nikt za naszą promocją "nie stoi", mój ulubiony Onet nie daje takich wiadomości bo ma inne, oto wtorkowy przykład ich wagi: " hitlerowscy żołnierze potrafili latać?", "tajemniczy projekt Waglewskich w Warszawie", "jak zapoznać ze sobą dwa psy"... Co do Waglewskich to pewnie jest ważna informacja bo domyślam się, że pewnie będzie soundtrack do filmu pana Pospieszalskiego o tym jak nas oszukano, że nie jesteśmy zaślepionymi nacjonalistami podjudzanymi przez biskupów i dlaczego pan Lech Kaczyński był królem naszych serc i wspaniałym politykiem skoro nie był. Ale wracając do sprawy; wszyscy wiele gadają o niezależności i offie ale kończy się zazwyczaj uchlaniem się do nieprzytomności przy skocznych bajendach plus rozprowadzenie towaru... I przy takich okazjach kluby zapełniają się po brzegi, więc? Ale, ale - jest ciekawa inicjatywa kościelna w Łodzi. Tam księża zebrali zespoły "rege" (proponuję taką pisownię aby nie obrażać Rastafarian i Ich niegdysiejszej muzyki)i "zasugerowali": grajcie i bawcie się ale bez ziela! I oni poszli i bawili się a księża ogłosili: to nasz pomysł na "dobrą" zabawę... I skłamali. Bo dawno temu wymyślono ruch czystej muzyki i środowisko ostrych muzyków nie stosujących używek, w przewadze wegetariańskie. Ale, że środowisko to nie miało wiele wspólnego z kruchtą to cicho sza, nie istniało i kto się o to upomni? A poza tym drobnym sprostowaniem takie "rege" przedwyborcze to ściema i mącenie w głowach porównywalne z działaniem ziela, tyle, że smutne jakieś. Równie dobrze można ogłosić: kościelna pielgrzymka bez alkoholu, albo młodzieżowa pielgrzymka bez jednego wzwodu, "dobry" heavy metal to cichutki heavy metal?!
Więc w klubie Cogitatur widziałem wczoraj szklankę napełnioną do połowy, bo to co nas spotyka to efekt rozpadu naszej budyniowej społeczności: takiego rozwarstwienia w sensie kulturowym ale też i ekonomicznym dotąd nie oglądaliśmy. W naszym otoczeniu nie ma nikogo kto optował by "za Wawelem" ale jakoś pan "srogi" Pospieszalski nie trafia do nas, ani on, ani jego brat ani też pani od reklamy rajtuz, której śpiew ośmiesza telewizje, które za to płacą. Może niech płacą rentę za słuszność poglądów i wspieranie koleżeństwa i nie ubogacają nas samym jestestwem tych celebrytów? Jedynym efektem programów p. Pospieszalskiego, obok irytacji, jest moje przekonanie, że z tym panem naprawdę nie warto rozmawiać. Przy moim negocjacyjnym nastawieniu to smutne poczucie, że nie warto rozmawiać - jest dużym dyskomfortem. Ale gdyby umiłowanie prawdy spowodowało, że redaktor P. pochyli się nad sobą i zechce się nieco opanować w celu ubogacenia nas swą nieobecnością - to poradzimy sobie bez takich "jezuickich" osobowości telewizyjnych.
Tak więc jest trudno, będzie jeszcze trudniej i bardzo mało zabawnie, mimo, że kilka mocnych kawałów słyszałem. I całkiem dobrze jest, że oko Mordoru nie sięga po nas. Jeszcze tylko ważne byłoby abyśmy wszyscy wykluczani z mediów, z dyskusji, wyciszani przez mądrali z niesamowicie prospołecznych i niezależnych mediów, przeźroczyści dla zawiadowców kulturą masową - zobaczyli wreszcie, że to niezła miejscówka i nie dawali się tak łatwo wybrać za czapkę gruszek. Cena to: powiedzmy, że dwie czapki gruszek i dwa lata wynajęcia a potem "żegnaj Gienia" jak mówił poeta i nigdy, nigdy nie przestawać być czujnym i robić swoje.
Na mojej focie gniewny strażnik dharmy z klasztoru w Manangu, dawne królestwo tybetańskie, obecnie w granicach Nepalu.

2 comments:

Anonymous said...

Panie Marku, po prostu uwielbiam Pana czytać! Proszę nie przestawać pisać, bo ten blog to miejsce gdzie można wreszcie usłyszeć prawdziwy głos rozsądku.

Marek said...

Bardzo dziękuję za miłe słowa i proszę o częste "oświadczenia" tego typu gdyż czasem zastanawiam się czy to pisanie ma sens?
Z moim rozsądkiem nie zawsze jest jeszcze tak jak bym chciał bo nacierający budyń czasem irytuje ponad moją wytrzymałość ale jest sporo radości jak widzę, że i inni mają ochotę plasnąć!
Pozdrawiam ciepło
ms