Z wielkim trudem zabrałem się do pisania po powrocie ze słowackich Karpat. Jakoś nie chce mi się, a może też i nie potrafię (a może także nie bardzo chcę?) opisywać ważnego czasu w realnym miejscu! Realność to dobre określenie na tę różnicę pomiędzy życiem wielkomiejskim złudzeniem i realnością całkiem magicznej przestrzeni tętniącej życiem. Brzmi jak sprzeczność: realność i magiczność, ale tak to czuję. Bo to nie figle na FB, nie krótkie ujawnienie uczuć na blogu i nie zadziwianie świata na YT..., nie jest to także napuszone odgrywanie ról Bardzo Poważnych Osób, lub Bardzo Szalonych Artystów Kup Mnie, którzy królują w Budyniowie. To jest taki stan, który pozwala nam poczuć, że naprawdę żyjemy, oddychamy i ciągle jeszcze wgryzamy się w ten słodko-cierpki miąższ: t e r a z.
Levocska Planina to maleńkie pasmo, z którego dwa kroki jest na bardziej znane Levocske Vrhy z wielką halą Spiskiej (1056 m n.p.m.), którą ominęliśmy łagodnym łukiem aby wyjść na bezimienny szczyt o 16 m niższy niż ona. Zaczęliśmy oczywiście od szczycików: Jedlinka i Hol'a, które nie osiągają tysiąca metrów. Gotowaliśmy herbatkę na kuchence gazowej w pustej wsi Podproc i tam odebrałem telefon od Roberta C. z podziękowaniami za płytę Enjoy Trees!, która dotarła do biura Greenpeace. Piliśmy gorącą herbatę patrząc na Spiski Hrad wyłaniający się z gęstej, białej mgły i cieszyliśmy się chwilą, która zapadała niespiesznie gdzieś w nas, głęboko i na stałe. W zimnym deszczu, po błocie i porywistym wietrze szliśmy godzinami po tropach wilka samotnika, zwanego w tej okolicy "profesorem". Tytuł akademicki zyskał dzięki swej nieuchwytności i odwadze. Podobno "profesor" porywa owce nawet w biały dzień i nikt go nigdy nie przyłapał. Wilk jest więc jakąś częścią tej opowieści? To pewnie jest część najważniejsza, bo nieuchwytna.
Okolice Levoczy były ulubionym terenem wypadów na Południe polskich botaników i w wielu pismach prof. Bogumiła Pawłowskiego są doniesienia florystyczne z tych terenów. Wybierzemy się tam w lecie aby zobaczyć te roślinne cuda. Rośnie tam piękna lilia bulwkowata i dziewięćsiły... i sto innych roślin.
Spaliśmy w drewnianej, tradycyjnej chałupie w samym środku muzeum karpackich instrumentów ludowych... tak już jest z nami, co tu pisać. Gadaliśmy wieczorem o świetnej książce Jaroslava Svobody pt. EKOZAHRADY (Eko Ogrody), która to
książka:
jest dedykowana ludziom, którzy uprawiają rośliny, czyniąc z tej planety piękniejsze miejsce dla życia. Książka ma ponad 300 stron i setki fotografii ... i tylko pozostaje zazdrościć bez zawiści, że istnieją nacje nie ulegające histerii religijnej i politycznym zidioceniom. Pozostaje dobrze przestudiować książkę i zacząć planować ogród naturalny jako realny i bardzo konkretny program zwalczania budyniowatości mentalnej.
Wieczorami także trochę muzykowaliśmy; osobno ale i razem z gospodarzem muzeum, pracowni i kilku innych inicjatyw. To co robiliśmy, nazwałem w listopadzie 2010 roku Karpacką Muzyką Improwizowaną, będziemy pewnie gdzieś grali otwarty koncert. Gdzieś i kiedyś, bo jakoś opada ze mnie przymus brania udziału w tej fałszywej grze pozorów jakim jawi się mi budyniowa tzw. scena muzyczna.
Przytaszczyłem dzisiaj dwie paczki płyt Enjoy Trees! i miło było posłuchać muzyki z takiej "prawdziwej" płyty! Trochę pośmialiśmy się z tego, za co tym razem dostaniemy recenzenckie "wciry"...? Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak, w szerszym obiegu kultury w tym budyniem płynącym i nawiedzonym kraju, nie istniejemy?! To i lepiej, bo dwugłowy potwór ziejący smrodem wariatkowa o nazwie Kaczodziwisz, przyprawia mnie o depresje i wstyd.
Na mojej fotce Michał Smetanka, nasz gospodarz i znawca pasterskich brzmień - nie tylko Gór Lewockich, w tradycyjnym stroju swobodnych wędrowców i banitów z Karpat.
No comments:
Post a Comment