Sunday, May 31, 2009

DOKUMENTACJA


Ej boj....jak mawiają starożytni górale. Klub Knitting Factory w 2001 roku i przed 11 września...
Zebrało mnie na wspomnienia, za oknem tzw. opad ciągły, co powoduje, że po mojej stronie szyby zagościł refleksyjny czas. Refleksja jest także owocem przeglądania zasobów nagraniowych i dokumentacji, którą tak uparcie realizuje od lat. Dla mnie to kwestia szacunku dla pracy jaką wspólnie z wieloma osobami wykonujemy pośród bezmiaru budyniowej pustyni. I proszę : trasa po USA w 2001 roku to : dostępny na platformie WFMU (Free Music Archive) pierwszy nasz radiowy (i totalnie pierwszy w USA) koncert w Nowym Jorku oraz dwie płyty z biblioteki World Flag Records : "Austin Jam" oraz "San Francisco Concert.".. Ale przecież nie byłoby zeszłorocznej sesji w Sopatowcu z Ericem Arnem, gdyby nie ten 2001 rok i zaproszenie na jeden z największych festiwali neo-folkowych (?) w Austin, TX, USA. Nie byłoby wielu innych kontaktów, projektów, nowych inspiracji... Więc może to dokumentacja nie "tylko" muzyczna?!
Od dwóch dni celebrujemy 49 Krakowski Festiwal Filmowy i jako szczęśliwi posiadacze karnetów "na wszystko" dopchaliśmy się nawet przez tłum gości ... z Warszawy do bufetu... Taranowanie innych w celu napicia się darmowego wina i napchania się sałatką jest pewnym znakiem rozpoznawczym kultury "naszej" stolicy. Może dlatego dzisiejszy cios w postaci doniesienia, że "pan prezydent Lech K. nie przyjedzie do Krakowa 4 czerwca " znieśliśmy z takim zrozumieniem, spokojem i godnością. W ramach wspomnianego Festiwalu rozbawił nas do łez film czeski pt. "Anatomy of a gag" w reżyserii Josefa Abrahama Jr. To fantastyczna rzecz o komediowym gagu, wykonana perfekcyjnie z pomocą starej Skody, dziury w jezdni, gaśnicy, much itp. W filmie przez moment wypytywany jest były czeski prezydent - Vaclav Havel. I tak sobie pomyślałem, że jeżeli chodzi o potencjał komediowy to nasz obecny prezydent bije Havla na głowę... ale czy to jest naprawdę śmieszne?
Po kilkunastu filmach na Festiwalu ... jako (najwyraźniej) maniacy kina oglądaliśmy jeszcze jeden, najlepszy tego dnia (dwóch dni? bo trwał do 2 w nocy...) film ... w tv !!! Był to fantastyczny (dosłownie i w przenośni) film pt. "Dolina Kwiatów", wyreżyserowany przez gościa z Indii, wyprodukowany w Japonii, z muzyką zrobioną... w Polsce. Jaka to ulga oglądać film, który swobodnie i bez poczucia winy lub "dziwności" posługuje się poetyką, mitologią i wszystkim tym co składa się na język filmowy a wyrasta z tradycji Szamanizmu, Hinduizmu i Buddyzmu.
Czasem jestem bardzo zmęczony tym wykluczającym, jedynie słusznym, aroganckim, paternalistycznym i niezwykle agresywnym paradygmatem kultury, z którego zbudowane są budyniowe smarki bijące potokami z naszych przywódców i większej części (s)twórców.
A może nie jestem intelektualnie tak zaawansowany aby zrozumieć telewizyjną wypowiedź księdza, że mianowicie : " można w kaplicy przeprowadzać wybory bo Pan Jezus nie jest tam obecny w sposób ciągły" ! Usłyszałem to na własne uszy ale nie jestem w stanie wierzyć, że obecność/nieobecność Pana Jezusa jest sterowana z kurii.
Pozytywną stroną tego co opisuje, jest szansa na prześcignięcie Czechów w konstruowaniu komedii opartych na jeszcze bardziej kuriozalnych sytuacjach i paradoksalnych gagach. Bo wystarczy wiadomość, że pan prezydent gdzieś nie pojedzie i już...kupa śmiechu i radości.

No comments: