Friday, May 29, 2009

BUDYŃ ZABIJA


A z pewnością dusi i nie popuszcza. W naszym bliskim otoczeniu znowu mamy kradzież i tym razem także sprzęt specjalistyczny. Wizja, w której my będziemy pracowali na trzy lub cztery etaty aby ktoś nam ukradł i miał za friko, jest dość przygnębiająca. Do tego jeszcze w tej wizji zauważam kwitnące lobby (bo już raczej nie sojusz) robotniczo-chłopskie, które w państwie równych praw ma niewiarygodne preferencje w postaci minimalnych stawek obowiązkowego ubezpieczenia, odpraw i etatów dla różnych panów Śniadków i Guzikiewiczów oraz kupowania spokoju w postaci tzw. polityki rolnej UE. Na spotkaniu, w którym uczestniczyłem w ramach wykonywania jednego z moich etatów, usłyszałem, że stawka 2,5 tys. złotych za wykoszenie 70 arów łąki nie jest zbyt wysoka, bo : "jakie to męczące i zabiera z 8 godzin" ! No i trzeba mieć własny sprzęt specjalistyczny, czyli kosę. Tacy jak ja, 2,5 tys. zarabiają pracując przez miesiąc i wykazując się co chwila posiadaniem znacznie bardziej wymagającego sprzętu niż kosa. Ale z chłopami nie ma co zadzierać, bo jak usłyszałem na tym samym spotkaniu : " my wiemy gdzie te wasze nietoperze zimują, i różnie to może być". Bo nietoperze, krajobraz, bioróżnorodność jest "nasza" - a unijne pieniążki za "przyzwolenie" na to abyśmy sobie chronili te nasze "robaczki i ptaszki", są - rzecz jasna - chłopskie. Ale muszę przyznać, że to i tak łagodna forma sprawowania wiodącej roli społecznej w porównaniu z tzw. pogromami galicyjskimi...
Wracając z miasta po krótkiej i niezbyt miłej rozmowie z bankomatem zobaczyłem szyld : WADER i zainteresowany doczytałem z bliska : WADER - radość i zabawa ! To nie był nowy sklep z ciężką, prawdziwą "muzą" ale sklepik z zabawkami dla dzieci... rozczarowanie na każdym kroku.
Trochę dyskutowaliśmy z A. nad ideami kontrkultury, które zdają się być już słabo czytelne dla dzisiejszych studentów. Niestety, jedyna kontrkultura to historyczne już bajania marksistowskie i krytyka tzw. wielkich korporacji, ogólnie "sierakowszczyzna". Najzabawniejsze jest to, że występujemy w tej lewackiej opowieści jako przeciwnicy zdrowych mas. Pewnie są to te masy, które ostatnio ukradły nam aparat (bo kupiony za pieniądze, które powinni otrzymać chłopi za koszenie "naszych" chronionych łąk i niektórzy związkowcy, bo dzisiaj ledwo żyją za 12 tys. złotych miesięcznie...) albo te masy, które ukradły ekipie mojej córki jeszcze droższy sprzęt, bo muszą dorobić do przywilejów płynących z posiadania półtora hektara nieużytków, wylewania szamba do "naszego" potoku oraz zarządzania hodowlą dwóch kur. Już to chyba kiedyś przerabialiśmy i wyszedł z tego najpierw Związek Radziecki, a teraz przebogate i wielkie Imperium Rosyjskie plus przepołowiona Ukraina.
Tak więc pojawiło się pytanie o rozpoznanie czym dzisiaj jest opór, kontrkultura, niezależność i te wszystkie tak ulotne i tak ważne sprawy. Kto jest dzisiaj naprawdę wyzyskiwany ? Kto naprawdę coś buduje i z czego bierze się dobrobyt i bezpieczeństwo. Czy badanie obecnej sytuacji, w sensie intelektualnego rozpoznania, nie jest w opozycji do działania i czy od niego nie odwodzi? I kiedy już miałem się poddać wobec ogromu intelektualnego wyzwania... z ratunkową myślą przyszedł mi ... mądry i sprytny Jezuita! Michel de Certeau uspokoił mnie pisząc : ..." Teoretyczna refleksja nie zakłada trzymania praktyk na dystans, w sposób zmuszający ją do porzucenia swego miejsca w celu dokonania ich analizy, ale raczej tak, aby wystarczyło praktyki przenicować, żeby do owego miejsca powrócić".
Na Jezuitów zawsze można liczyć.
Na fotce ; ekipa z którą koncertowaliśmy w Bay Area w 2006 roku.... ej boj ! to jedna z propozycji na opór wobec budyniu : robić możliwie często rzeczy, które są całkowicie abstrakcyjne dla twórców i wyznawców budyniu. Granie koncertów z taką ekipą w Kalifornii jest jedną z takich odtrutek.

No comments: