Monday, May 04, 2009

NA GRANICY...


Wolny (?!) czas zleciał nam szybko... Festiwal : Kino Na Granicy / Kino Na Hranici był dobrym pomysłem na ten krótki "długi weekend". Trochę pobiegaliśmy od kina do kina i od czeskiej części miasta do polskiej... po moście, na którym wiele razy pociłem się pod czujnym okiem służb granicznych. Nie dlatego, że coś przemycałem ale dlatego, że zachciało mi się przekraczać granice. I nie byli to Rosjanie ale "nasi" i Czesi... bardzo gorliwi i bardzo upierdliwi. Teraz pewnie sobie żyją spokojnie i wspominają te trudne czasy z nostalgią albo wpisują w ankietach na temat UE, że "niczego w ich życiu nie zmieniła"...
O filmach nie będę pisał bo się nie znam na sztuce ale w wielu pojawia się jakaś słowiańska nuta obłędu i nieznośnego ciężaru egzystencji?! Trochę mnie to już nudzi i czuję, że to nie jest cała prawda ale raczej rodzaj nieznośnej maniery. Dlatego może tak mocny był film Pavla Barabasa o wyprawie do zaginionego świata w Ameryce Południowej. Bez specjalnych agencji promocyjnych, bez szumu medialnego... kilka osób zabrało plecaki i poszło tam gdzie chciało, wg. prostej zasady : do it ! Więc obok umęczenia egzystencjalnego ktoś te rewolucje jednak tu robił, chyba? Więcej o tym powiedział Barabas w swoim prostym filmie "Amazonia Vertical" niż obłąkani bohaterowie kilku innych... Spaliśmy w hotelu Central po czeskiej stronie miasta, który nadaje się do filmu o "tamtych" czasach ale jest całkiem przyzwoity. Staraliśmy się początkowo jeść w Czechach. To staranie było raczej intuicyjne ale w niedziele zaplanowaliśmy obiad w Polsce i to była prawdziwa porażka ! Miasto, które nie potrafi wyżywić odwiedzających je gości powinno się zastanowić nad sobą głęboko. Nawet mi się nie chce pisać na ten temat... to jakieś takie zwolnienie procesów życiowych, brak tzw. "drygu" do handlu, brak radości z dużej imprezy, wiele jakby "na niby" (bo bary, które serwują posiłki po godzinie czekania są dla mnie "na niby"). A miasto wspaniałe, pełne fantastycznych miejsc, zaułków, parków, wody i dobrego światła! Do tego świetnie zorganizowany, interesujący i potrzebny Festiwal ale jakby "bez miasta"... To jakiś dziwny i dający do myślenia kontrast.
Spodziewam się, że odpowiedź nadejdzie z falą filmów pokazujących to udręczenie "dobrobytem", to zniewolenie wolnością wyboru (bo przy pustce w głowie wolność bardzo może uwierać) i obowiązkiem uprawiania kultury. Te wszystkie fundusze i projekty wpędzające w kłopoty organizacji czegokolwiek co musi/powinno działać i być -chociaż trochę- przemyślane. A my przecież nie mamy na takie prace czasu, ciągle jesteśmy zawaleni robotą - jaką? no, inną! nie tą, bo ta jest głupia.
Inną obserwacją poczynioną przy przeglądzie wielu promocyjnych wydawnictw wystawionych w festiwalowych kuluarach jest jakiś triumfalny pochód OFFU ! Otóż ten OFF przelewa się wszędzie : od Karpat (biję się w piersi ale nazwa Karpaty OFFer nie jest mojego autorstwa), przez Mysłowice (jakiż to "off'?), po kino offowe itd. itd. Jakaś przyczyna tego pochodu jednak być musi?! A może jest tak, że młodzi ludzie oglądają filmy (kiedyś offowe, czyli nie biorące udziału w masowym obiegu kultury i nie dotowane przez władzę) o zniewoleniu i buncie, słuchają zespołów "z tamtych lat" grających zbuntowaną muzykę i mają silne pragnienie bycia także offowym, zbuntowanym, ostrym, innym ? Ale to jest trudne i jest duże ryzyko, że może nikt o tym zbuntowaniu nie usłyszeć jak o offowości pani Peszek, kuratorzy mogą przeoczyć to wybitne zjawisko offowe i nie pochylić się nad nami z troską a w konsekwencji nie zrobić baneru zatytułowanego "artysta offowy" dajmy na to : "Józio Pokorny", wydawcy mogą tego nie chcieć zręcznie powielić na tysiąc sposobów jak panią Masłowską, oświeconą "lampą" już nie "bożą". A chodzi o to, aby ta "offowość" była widoczna, szybko nagrodzona, podziwiana przez elity czułe na "off" ! Chcemy się nurzać w "offie"! Może dlatego teoria wyprzedza tak znacznie praktykę, a odważna praktyka tak drażni "znawców" !
No i potem idziemy na koncert zespołu, który tak opisuje swoje poczynania "...dzięki kombinacji konwencjonalnych i niekonwencjonalnych działań muzycznych wytwarzane są pola nieograniczone konwencjami...", "...nowy, eksperymentalny projekt"... i mamy do czynienia z nowym nurtem "offowym"! A przecież więcej "eksperymentu" zaprezentował nam starszy pan, jadący główną ulicą Cieszyna na rowerze z lekko uszkodzonymi hamulcami. Fantastyczny pisk i skowyczenie jakie emitowało "pole nieograniczone konwencjami" nasmarowanych hamulców, postawiło nas NA GRANICY wytrzymałości nerwowej i z pewnością było nowym, eksperymentalnym projektem łączącym struktury roweru/kola/bicyklu z sonicznym obszarem sztuki współczesnej. Hallejuah!

No comments: