Monday, November 16, 2009

CLUJ - Napoca


Hotel okazał się bardzo wygodny (polecam!) i po śniadaniu ruszyliśmy "do roboty". Szybko trafiliśmy pod adres jaki otrzymaliśmy od naszej rumuńskiej partnerki i okazało się, że trudno byłoby o bardziej reprezentacyjne i rozpoznawalne miejsce w mieście... bo był to : casa Matei Corvin i sala gdzie "bronią" doktoraty naukowcy z Uniwersytetu Sztuki i Projektowania. Królewski dom jest bardzo ciekawy i nawet dzisiaj chciało by się w nim mieszkać. W wewnętrznym ogrodzie wyznaczyliśmy miejsce gdzie potem Bogdan założył uprawę fotografii organicznej (fotogramy eksperymentalne z domu Króla Corvina! wow!). Wybrałem opadłe liście winogron, liście "zdravca" i kwiaty hortensji. Bogdan dodał od siebie banana - nawiązując "dyskretnie" do postaci Andy Warhola, którego "dziecięcy wózek" mieliśmy prezentować wieczorem. Południca i my to już był niezły tłumek (7 plus 3 oraz dwuosobowa ekipa Festiwalu i dwaj kierowcy) i po ustaleniu godziny próby na 14.00 ruszyliśmy "w miasto". Nie mogliśmy zacząć inaczej : Ethnographical Museum of Transylvania i Galerii de Arta Populara... No i jak zwykle : płyty z serii Ethnophonie, które można kupować "w ciemno", flety z Maramuresz, prosta trąbka pasterska za 8 lei... i maska, która jest częścią pasterskiej tradycji obecnej w całym łuku Karpat ale i w niezwykłych formach w Bułgarii, a nawet... w Alpach Julijskich ! Ale to na inny wpis...
Po dużej dawce folk art'u postanowiliśmy zobaczyć inną stronę miasta. W dizajnerskiej kafejce (oby więcej takich w Krakowie bo już mam dość tych szydełkowych obrusików w "artystycznych" knajpkach "pod gości z Mazowsza" ) popijaliśmy dobrą kawę, podawaną tu naturalnie ze szklaneczką wody (co wprawia mnie zawsze w euforię) aby raz po raz wpadać do części butikowej gdzie były bardzo miłe ciuchy, buty i paski. W odróżnieniu od zaopatrzenia wsi w szmaty do uszczelniania okien, jakie jest jesiennym celem Galerii Krakowskiej , w butiku można było wydać dowolna ilość mamony! Dobrze ubrani ludzie ( ale nie w sensie "ubogacenia" otoczenia garniturami, szpiczastymi butami "cyrkowymi" i nutriami...), policjant objaśniający drogę po angielsku, new age'owe sklepiki i dobre wzornictwo plakatów i reklamy.... to nie jest obraz Rumunii jaki pielęgnujemy w Polsce. Pora więc wybrać się do Cluj ! a jak nie do Cluj to może do Koloszwaru?
Obiad w knajpce, tuż obok królewskiego domu, mógł konkurować nawet z obiadem w Tokaju... konkurowało także (podobno) wino! Tyle, że tu już w karcie była polenta, grillowane bakłażany i kiszona a później grillowana papryka...
Praca z akustykami przebiegła bez problemu i na 6 wieczorem wszystko było gotowe. Nad wszystkim unosiło się stresujące pytanie : czy kogoś zainteresuje prezentacja Festiwalu Karpaty Offer, dwa koncerty grup, które nie są ani "jazzowe", nie grają "poważki" i nie są z Warszawy... fotografia organiczna, wózek Warhola... Ale powoli, powoli coś się zaczęło dziać i sala wypełniała się gośćmi... Pytanie o tzw. frekwencję było zasadne gdyż obok kilkunastu plakatów KM i P wiszących w obiektach Uniwersytetu i mailingu nie czuliśmy przesytu promocją. Instytut Polski w Cluj nie raczył nawet odezwać się do nas, nie zaszczycił jakąkolwiek obecnością naszej misji... Nie można mieć pretensji - bo to tylko ekipa z instytucji kultury Małopolski, dwa nietuzinkowe zespoły muzyczne, Festiwal dotowany przez UE i doktorzy nauk o sztuce i kulturze z krakowskich uniwersytetów... Instytut musiał w tym samym czasie zorganizować imprezę alternatywną w postaci pokazu filmu pt. Mała Moskwa - dostępny w Polsce za 9.90 zł jako dodatek do gazety! Pan Minister "od kultury" Zdrojewski, na pytanie co On na to, że 90 % przepytanych Polaków twierdzi, że źle się promuje kulturę polską zagranicą, powiedział : "no tak, ale to się powoli zmienia". Więc można powiedzieć, że "jaki pan taki kram"...
Tym bardziej się cieszę, że sala na koncertach była pełna zaciekawionych, młodych ludzi a od soboty widzę kolejne wejścia na naszą stronę już nie tylko z Cluj-Napoca ale także z Bukaresztu... Tylko gdzieś wisi w powietrzu pytanie : to może w IP w Cluj nie pracują odpowiedni ludzie? Może powinni pracować w muzeum albo archiwum... a nie w IP? Co mają takiego do roboty, że nawet jedna osoba nie znalazła w ciągu dwóch dni 5 minut na to aby się nas zapytać "how are you" ? Kilka lat temu graliśmy w Kiszyniowie na festiwalu jazzowym z ekipami z USA, Francji, Niemiec itd. i na chwile lub dłużej wpadali tam ludzie z ambasad, konsulatów, instytutów wszystkich krajów - tylko nie z Polski! Widocznie nie było nakazu z Centrali i ... panie Ministrze ; nic się od tych czasów nie zmieniło.
Po udanym wieczorze próbowaliśmy dostać się do klubu aby podsumować koncertowe wrażenia z Południcą przy piwie Ursus i soku z pigwy... ale nie było wolnych miejsc... ej kryzys, kryzys!? Poszliśmy więc na pizze i tak zakończyliśmy ten bardzo urozmaicony dzień.
Na focie wyprodukowanej kolektywnie z inicjatywy Bogdana i według rosyjskiej metody (modyfikowanej w naszych akcjach w ośrodku sztuki współczesnej w Źylinie na Słowacji) napis Cluj, którego ognista istota odpowiada trackim korzeniom nazwy i atmosferze koncertów.

No comments: