Sunday, November 15, 2009

PARADISUL PIERDUT?


Rumunia - czyżby "raj utracony" (po rumuńsku : paradisul pierdut)? Ostatnie kilka dni całkowicie zaprzeczyły tezom, że po wejściu do UE utraciliśmy coś z naszej, karpackiej kultury. Wręcz odwrotnie, sądząc po fantastycznej, płytowej serii ETHNOPHONIE udaje się pokazać światu rzeczy, na które dotąd nie było przyzwolenia. Wprawdzie w rumuńskiej tv królują wariacje nt. muzyki z Bolywood, które są częścią (jak w Bułgarii) pewnego kompleksu "rozrywki szemranej" oraz jest obecna socjalistyczna "nowa tradycja" zespołów folklorystycznych, przyszyta tzw. instytucjami kultury - czyli grubą, czerwoną nicią - do żywej tkanki kultury, która "się dzieje" i nie ma ochoty być zarządzaną - ALE wszędzie czuje się prawdziwe życie.
Istotna część naszej podróży zaczęła się nad Cisą i Bodrogiem, w Tokaju. Ani mocny deszcz, ani też drobne trudności logistyczne nie zepsuły nam (mnie i Ani) powrotu do Tokaju gdzie wszystko było na swoim miejscu : specjały kuchni węgierskiej (zupa rybna ! sorry sumy z Cisy!), piwniczki - i to te prawdziwe, nie do zwiedzania, ale "zwyczajne" domowe z winem nalewanym z beczek do plastikowych butelek po wodzie mineralnej... No i sama Ona -moja ulubiona rzeka ; Cisa, która ze swymi dopływami obmywa ultra interesujące tereny Karpat Wschodnich ; od Huculszczyzny, przez granicę rumuńskich gór Maramuresz, Węgry, mniej znaną część Słowacji aż po Dunaj. Z głową pełną wspomnień i podekscytowani czekającymi nas terenami północnej i środkowej Rumunii dojechaliśmy jeszcze tego samego dnia do Satu Mare. Na granicy HU/RO musieliśmy pokazać nasze ID lub paszporty - co było już dla nas pewną starą-nowością... i usłyszeliśmy o jedno pytanie za dużo : jedziecie "turystycznie"? Odpowiedzieliśmy głośno : tak ! a po cichu : a g... cie to obchodzi po co jedziemy! I to niby niewinne pytanie celniczki przypomniało mi nasze perypetie podczas koncertowej wyprawy do Kiszyniowa w Mołdovie. Od tamtych przygód minęło zaledwie kilka lat a myślimy o tamtym czasie jak o innej epoce geologicznej. Jak się te granice forsowało samemu dawniej, to dzisiaj przychodzą do głowy refleksje typu : O.K. -można być eurosceptykiem (bo to takie rozsądne, patriotyczno-nacionalistyczne i bezpieczne) ale przeciwników UE już zupełnie nie rozumiem i wolałbym aby trzymali się na dystans. Ludzie o nomadycznym stylu życia potrzebują raczej rumuńskiego DRUM BUN ! jakie przywitało nas po rozstaniu z celnikami - czyli życzenia DOBREJ DROGI ! niż asekuranckich wymysłów hodowców ziemniaków.
Na focie Bogdana K. maska z Maramuresz (z moją osoba wewnątrz!) w pięknym mieście Cluj - Napoca.... ale o tym w następnych odcinkach - bo następne odcinki są konieczne!

No comments: