Z Satu Mare wyjechaliśmy 12 listopada, było dość wcześnie i po około 2 godzinach dotarliśmy do wsi Sapanta (Sapenta) aby przekonać się, czy miejscowy cmentarz jest naprawdę "wesoły" ? Być może pogoda miała na mnie jakiś wpływ ale wesoło mi nie było...
Kolorowe krzyże z malowanymi ręcznie tekstami i obrazkami z życia pochowanych na cmentarzu są naprawdę interesujące ale też przygnębiające w swojej przekonywującej prostocie przekazania prawdy o naszej egzystencji i rolach jakie zmuszeni jesteśmy pełnić. Dominujący na cmentarzu kolor niebieski jest faktycznie specyficzny i starania o uznanie go za charakterystyczny wzorzec malarski : "błękit Sapenta" uważam za uzasadnione. A na szerokich deskach krzyży : pani potrącana właśnie przez samochód, zastrzelony pasterz z uciętą później głową, doktor w szykownej marynarce, muzykanci, prostytutka dobra jak anioł, itd. itd. to bardzo skrótowe ale niestety trafne podsumowanie życia i jego sensu lub pokazanie, że jedynym ciekawym momentem w życiu danej osoby był sposób w jaki się skończyło. Więc naprawdę ze śmiechu boki zrywać ! Więc może cmentarz raczej "kolorowy" niż wesoły! Niepokojący cmentarz nazwano "wesołym" w ramach nerwowego nawyku ukrywania prostych i sprawdzalnych prawd o naszym życiu i śmierci.
Sam obyczaj malowania krzyży jest dość młody bo pochodzi z 1935 roku i bardzo przypomina mi kolorowe krzyże z Detwy na Słowacji, które kiedyś namiętnie fotografowałem. Dwa lata temu przygotowaliśmy wraz z Bogdanem Kiwakiem całkiem udaną wystawę jego fotografii krzyży detwiańskich z symbolicznego cmentarza przy Popradskim Plesie w Tatrach, której towarzyszył przyzwoity katalog. Może zestawimy kiedyś fotografie z tych dwóch niezwykłych miejsc w Karpatach? Bo w Sapancie krzyże są także pełne starych symboli solarnych i motywów roślinnych o znaczeniu trudnym dzisiaj do rozszyfrowania. Cmentarz obrasta budowlami sakralnymi, kramami z kiepskimi pamiątkami , reklamami ale ciągle wskazuje na coś drzemiącego bardzo głęboko, coś mocnego, magicznego i bardzo pierwotnego a jednocześnie dającego siłę, inspirującego i ożywczego. To coś nazwaliśmy kiedyś karpackim "ethnocorem" i na tej koncepcji zbudowaliśmy nasz projekt o pełnej nazwie (z 1998 roku!) : The Lost Space : Magic Carpathians". Sam się dziwię naszej konsekwencji i dziękuję energii jaka się pojawiła w tamtym momencie...
Kolorowe krzyże z malowanymi ręcznie tekstami i obrazkami z życia pochowanych na cmentarzu są naprawdę interesujące ale też przygnębiające w swojej przekonywującej prostocie przekazania prawdy o naszej egzystencji i rolach jakie zmuszeni jesteśmy pełnić. Dominujący na cmentarzu kolor niebieski jest faktycznie specyficzny i starania o uznanie go za charakterystyczny wzorzec malarski : "błękit Sapenta" uważam za uzasadnione. A na szerokich deskach krzyży : pani potrącana właśnie przez samochód, zastrzelony pasterz z uciętą później głową, doktor w szykownej marynarce, muzykanci, prostytutka dobra jak anioł, itd. itd. to bardzo skrótowe ale niestety trafne podsumowanie życia i jego sensu lub pokazanie, że jedynym ciekawym momentem w życiu danej osoby był sposób w jaki się skończyło. Więc naprawdę ze śmiechu boki zrywać ! Więc może cmentarz raczej "kolorowy" niż wesoły! Niepokojący cmentarz nazwano "wesołym" w ramach nerwowego nawyku ukrywania prostych i sprawdzalnych prawd o naszym życiu i śmierci.
Sam obyczaj malowania krzyży jest dość młody bo pochodzi z 1935 roku i bardzo przypomina mi kolorowe krzyże z Detwy na Słowacji, które kiedyś namiętnie fotografowałem. Dwa lata temu przygotowaliśmy wraz z Bogdanem Kiwakiem całkiem udaną wystawę jego fotografii krzyży detwiańskich z symbolicznego cmentarza przy Popradskim Plesie w Tatrach, której towarzyszył przyzwoity katalog. Może zestawimy kiedyś fotografie z tych dwóch niezwykłych miejsc w Karpatach? Bo w Sapancie krzyże są także pełne starych symboli solarnych i motywów roślinnych o znaczeniu trudnym dzisiaj do rozszyfrowania. Cmentarz obrasta budowlami sakralnymi, kramami z kiepskimi pamiątkami , reklamami ale ciągle wskazuje na coś drzemiącego bardzo głęboko, coś mocnego, magicznego i bardzo pierwotnego a jednocześnie dającego siłę, inspirującego i ożywczego. To coś nazwaliśmy kiedyś karpackim "ethnocorem" i na tej koncepcji zbudowaliśmy nasz projekt o pełnej nazwie (z 1998 roku!) : The Lost Space : Magic Carpathians". Sam się dziwię naszej konsekwencji i dziękuję energii jaka się pojawiła w tamtym momencie...
Z Sapanty pojechaliśmy przez niewiarygodnie piękne, zamglone i pełne drzew, stromych stoków, strumieni i serpentyn góry do Baia Mare i dalej, do Cluj-Napoca. Po drodze raz po raz wyskakiwaliśmy "na chwilę" z samochodu aby fotografować, filmować i chłonąć interesujące obrazy i sytuacje. Nasza ekipa wydawała się być całkiem przyzwoicie zorganizowana : fotografik, webmaster pracujący jako filmowiec, szefowa Festiwalu z asystentką, trójka muzyków mających spore pojęcie o współczesnym kulturoznawstwie, naukach przyrodniczych, tradycjach muzycznych plus doskonały kierowca przyzwoitego busa. Powoli przybywało materiałów i tematów do dyskusji na temat fenomenu kultury Karpat. Czas szybko uciekał i do Cluj - Napoca wjechaliśmy późnym wieczorem. Miasto zaskoczyło nas wielkością i urokiem otwartego, uniwersyteckiego ośrodka. Szybko rejestrowaliśmy w pamięci miejsca z ciekawymi muralami, szablonami i wlepkami, klub z wystrojem jak w Kalifornii (albo w Berlinie pod urokiem Kalifornii), markety i galerie. Byłem bardzo mile zaskoczony i także z tego powodu, że właściwie tego się spodziewałem. Oczywiście ciągle byliśmy w dobrze nam znanej, "domowej" strefie Austro-Węgier, z naciskiem na ten drugi człon tej nazwy.
Krążąc po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu, dyskutowaliśmy jeszcze o symbolice bram marmoroskich, kulturze pasterskiej i muzyce jaka rodzi się w tak niezwykłym otoczeniu i nadziei, że nasza misja okaże się nie być "impossible". Hotel okazał się rewelacyjny i po małych kameralnych badaniach telewizyjnych programów muzycznych (czyli : albo romski Bolywood albo turbo folk z naciskiem na pozamuzyczne walory wokalistek i wokalistów) padliśmy ofiarą rozbuchanego konsumpcjonizmu i hotelowych wygód.
Bus zespołu "Południca" stał na hotelowym parkingu ale tylko domyślaliśmy się w jakim klubie świętują dotarcie do celu naszej wyprawy.
Krążąc po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu, dyskutowaliśmy jeszcze o symbolice bram marmoroskich, kulturze pasterskiej i muzyce jaka rodzi się w tak niezwykłym otoczeniu i nadziei, że nasza misja okaże się nie być "impossible". Hotel okazał się rewelacyjny i po małych kameralnych badaniach telewizyjnych programów muzycznych (czyli : albo romski Bolywood albo turbo folk z naciskiem na pozamuzyczne walory wokalistek i wokalistów) padliśmy ofiarą rozbuchanego konsumpcjonizmu i hotelowych wygód.
Bus zespołu "Południca" stał na hotelowym parkingu ale tylko domyślaliśmy się w jakim klubie świętują dotarcie do celu naszej wyprawy.
No comments:
Post a Comment