Saturday, March 14, 2009

MEDUZY


Takie słońce dzisiaj, że aż muszę uważać na efekt o nazwie : "olśnienie", który jest jednym z niebezpieczeństw pracy z komputerem. To wiedza z kursu BHP i jedno z pytań testowych. Rolety w dół i precz z "olśnieniem" ! Ranek zaczynamy od kawy i przeglądu wiadomości. Dzisiaj Ania natrafiła na historię młodego bezrobotnego z Kaliforni... Chłopak nazywa się Alex Andon, stracił pracę w firmie bio-tech i cztery miesiące szukał zajęcia i nic. Otworzył więc własną firmę. Wykorzystując swoje umiejętności zajął się produkcją zamkniętych środowisk życia meduz. Są to spore zbiorniki z wodą i pływającymi wewnątrz meduzami... Po pierwszym sukcesie w postaci sprzedaży wielkiego zbiornika z meduzami (za kilkanaście tysięcy dolarów) jako ozdoby i atrakcji restauracji, opracował model zbiorników biurkowych. Mają kosztować ok. 300 dolarów. Cała sprawa oczywiście w systemie podtrzymującym dobre warunki życiowe w ogranicznym środowisku i żywych meduzach. Ale od tego jest bio-tech. Miejscem produkcji "meduzarni" jest mieszkanie-loft, które wynalazca dzieli z kilkunastoma innymi podobnymi osobami (i meduzami...). Pomijając meduzy, to miejsca takie jak mieszkanie-loft-warsztat jest prawdziwym "klastrem". U nas, jest to pusty w środku budynek o niejasnym przeznaczeniu, na który wydano kupę kasy w celu sprowadzenia na siebie pasma kłopotów. Jasne jest, że byle hodowca meduz nie ma tam wstępu.
Przy okazji ostatniego wpisu trochę się wzruszyłem i zapragnąłem przypomnieć sobie coś z atmosfery ostatniej trasy w USA, w roku 2006. Nawet znalazłem gdzieś kartkę promującą ten wyjazd. Ta kartka miała być ironicznym odniesieniem się do procesu uzyskiwania wizy ... ale na miejscu, w USA nie była zrozumiała dla nikogo...
Projektując kartkę, w spisie koncertów nie uwzględniliśmy Chicago. Zagraliśmy tam jednak koncert w jednym z loftów (to był naprawdę strych z zapleczem i salą koncertową) w towarzystwie dziewczyn z przewspaniałego projektu SPIRES THAT IN THE SUNSET RISE. Na początku naszej trasy wysłuchaliśmy ich koncertu (z otwartymi japami ) podczas Festiwalu Terrastock. Po objechaniu Kalifornii i Oregonu, co zajęło nam trochę czasu, spotkaliśmy się niespodziewanie na strychu w Chicago. Nagrania na myspace nie oddają oczywiście koncertu ale jest miło i zawsze ciekawie posłuchać STITSR. To co grają same nazwały : "psychelectroacoustic" i to trafna nazwa.
Po tych nostalgicznych wycieczkach sieciowych, odważnie "odpaliłem" na dużych kolumnach dwie płytki z nagraniami The Curators z Berlina. No i jest radość... Jacek Slaski jako wokalista wciela się w wiele postaci ale jednocześnie zostaje sobą. Jacek jest autorem jednej z nowszych definicji sztuki : " najlepsza sztuka to taka, gdzie pokazana jest małpa i helikopter". Jego sola na tenori-on i kieszonkowym thereminie i elektryczna gitara Ani Krenz, plus, znany nam z naszego projektu IIS, Wolfgang Seidel na perkusji to zupełnie poważna propozycja klubowa. W nagraniach z Doc Schoko jest dużo radości, zabawy konwencjami, cytatów ale i własnych propozycji... także dania sobie prawa do wpadek i nonszalancji - uleczyło mnie to na chwilę z feelo-pectusowo-flintowej infekcji i dominacji mojego ulubionego, szołbiznesowego trio : Okupnik/Doda/Steczkowska !
Muszę się też podzielić moją ostatnią fascynacją. Jest nią dzieło o nazwie : Vanitas : Flesh Dress for an Albino Anorectic (Vanitas : suknia z mięsa dla anorektycznej albinoski ). Jest to dzieło Jany Sterbak z 1987 roku, która uszyła sukienkę z płatów wołowiny i udrapowała ją na ciele modelki. W trakcie wystawy solone mięso kurczy się i wysycha imitując proces starzenia się ludzkiej skóry. Mięso, dosłownie gnije na oczach publiczności ! Znalazłem ten opis w książce Carolyn Korsmeyer -"Gender w estetyce", przetłumaczonej przez Anię dla Universitasu.
Tam też znalazłem opis harfy, oddający dobrze nasze wysiłki muzyczne : ..." Harfa - instrument wymagający pracowitości a dający niewiele korzyści materialnych" (Ethel Smyth).

No comments: