Sunday, March 15, 2009

Sezon otwarty !


Mieszkanie w Krakowie ma wiele dobrych stron ale smak rowerowej wyprawy do Tyńca, jest czymś całkowicie specjalnym. Dlatego też, mimo marcowego chłodu, wskoczyliśmy na nasze sterane pojazdy i ruszyliśmy do opactwa. Wiosny jeszcze nie zobaczyliśmy ale jechać się dało i cały czas czuliśmy, że narciarskie wypady "obniżyły" górki i "skróciły" podjazdy. Na miejscu, wzmocnieni herbatką : oczyszczającą oraz relaksującą, daliśmy się skusić na "produkty benedyktyńskie". Miejscowa sekcja herbaciana ma u mnie plus bo napary nie zawierają hibiskusa, co jest tak upierdliwie pewne w większości innych knajpek. Co więcej, obok wyczuwalnego smaku szałwii jest w mieszankach parę innych cennych roślin, być może nawet gojnik czyli tzw. herbata grecka ( w Grecji) lub "płaniński ćaj" w Bułgarii! No, to byłaby rewelacja! Przywozimy to interesujące ziele z Bułgarii, z takich stoisk jak na załączonym obrazku z Rożena w Pirynie.
Ale jako malkontent mam w Tyńcu zawsze też inne odczucia...
Braciszkowie z klasztorów znali się na dobrych rzeczach, to jest bezdyskusyjne, ale czy ta wiedza zaczęła się od nich? Czy może raczej została, nazawijmy to delikatnie : przejęta, a jej wcześniejsi depozytariusze ośmieszeni, wygnani, spaleni na stosie za czary...?! Nie przestanie mnie dziwić jak łatwo przystajemy na te dobrotliwe określenia : "leki z bożej apteki", "zioła klasztorne" itd. itp. bez świadomości co naprawdę się za nimi kryje. No bo mamy dwa scenariusze : albo zakładamy, że 800 - 500 - 300 lat temu w regionie, gdzie założono klasztor mieszkali sami głupcy bez kultury, co nie znali zastosowania lipy, szałwii, macierzanki, mięty, bzu czarnego, babki, waleriany i setek innych roślin, które rosną obok od tysięcy lat...? Albo też inni zielarze, nie mający wsparcia politycznego i militarnego, zostali ograbieni z wiedzy i zapomnieni jako lokalni "odszczepieńcy" lub nie przeżyli próby. Niestety zazwyczaj nie była to próba skuteczności stosowanych ziół ale próba ognia lub wody. Więc troszkę ostrożniej z tą wiedzą prastarą u braciszków i ich "odkryciach" zielarskich. A ogrody, nowe zioła z dalekiego południa, kultura korzystania z wiedzy i zapisków innych, umiejętności wyrobu wina i piwa... Tu ciekawa obserwacja ; niektóre z "nowości" są sprawą języka : no bo jak się macierzankę nazwie tymiankiem, lebiodkę - oregano, a dziurawiec : "krewką Matki Boskiej" to pojawia się inny świat. Język zawsze był narzędziem sprawowania władzy... No i kochani, nie wierzycie chyba, że miejscowi nie znali alkoholu przed klasztornym winem i piwem. Tradycyjne polewanie miodem pitnym i napełnianie nim rogu ( jak sądzę to od tego miodu róg jawił się tak wieszczowi : "długi, kręty, cętkowany jak wąż boa."... ) nie mogło się podobać nowej władzy. No tak, żyjemy w kulturze zbudowanej na przemocy i wypieraniu, więc jak mawia znajomy biznesmen : bogatemu wszystko wolno! Dlatego też, doceniając herbatkę od Benedyktynów, których wbrew pozorom odróżniam od Jezuitów... napiję się za chwilę mieszanki ziół ze Słowenii. To zioła z alpejskich łąk, tylko z alpejskich łąk i aż z alpejskich łąk.
Działają niezależnie od tego kto je zbierał i nie jestem zmuszony łykać wraz z nimi ideologii.

No comments: